🇬🇧 Today amazing Siquijor island. And it is really magical 😉
🇵🇱 Dziś niezwykła wyspę Siquijor. A jest tam naprawdę magicznie 😉
When we were looking for interesting places in the Philipinnes we read a lot in the internet about many islands. We liked Siquijor very much because we read that this is an island of… black magic and voo-doo. Scary, isn’t it? So we decided to go there and see 🙂
It’s not so easy to get there. First we took a plane to Manila and later from Manila to Dumaguette. From the airport we were running to catch the ferry. It was the last ferry on that day so we were a little scared. We were running with our suitcases and backpacks and it was so hot that I thought we would die. We were all sweating as if it was raining 😉 Luckily, we did it. Ufff!
Jak wybieraliśmy miejsce, gdzie chcielibyśmy jeszcze pojechać na Filipinach, to czytaliśmy w internecie masę informacji na temat różnych wysp. Siquijor najbardziej nam się spodobał, bo wszyscy pisali, że to jest wyspa… magów i czarowników voo-doo. Ale to brzmi, prawda! Postanowiliśmy to sprawdzić 😉
Na Siquijor nie jest wcale tak prosto się dostać. Najpierw musieliśmy lecieć samolotem do Manili, potem też samolotem do Dumaguette. Z lotniska dosłownie biegiem lecieliśmy na prom, bo okazało się, że za chwilę odjedzie, a raczej odpłynie nam ostatnie połączenie 😉 Na szczęście się udało! Chociaż po dłuższym biegu z bagażami byliśmy padnięci i lał się z nas pot ciurkiem.
In Siquijor we had a real luxury. We took a good hotel with a swimming pool. But not because we wanted to lie on the towel, but… because they had a scuba diving shop there and all the equipment. Yes!!! I always wanted to try scuba-diving, but I was too young. I know I can do Padi course when I’m 10, but in Siquijor they had something special for me ;). The course was called Discover Scuba. I had to practise first, but later we went to the sea and it was absolutely amazing!!! I love it. But I will tell you more about it in my next post. And now… Siquijor.
Tutaj postanowiliśmy zaszaleć i na kilka dni wzięliśmy ekstra hotel z basenem. A wiecie dlaczego? Nie chodziło o wylegiwanie się na ręczniku, ale o to, że mieli tam instruktorów nurkowania i specjalistyczny sprzęt. Tak! Chciałem po raz pierwszy w życiu nauczyć się nurkować. No wiem, że kurs nurkowy Padi mogę robić dopiero jak skończę 10 lat, ale tutaj mogłem zrobić kurs Discover Scuba i też schodzić całkiem głęboko, a do tego w morzu! Uwielbiam to! Opiszę to dokładnie w kolejnym poście, to wszystko zrozumiecie. Poza tym hotel okazał się hitem, bo był zupełnie pusty. A teraz Siquijor!
First day we rented motorbikes to see the whole island. I love riding on a motorbike! It’s so cool 🙂 Sometimes I think that I can travel only on motorbikes. It’s so great! We needed the bikes to get to the village because the hotel was far away from everything. When we started we had to take some petrol. Of course, a ‘petrol station’ is something completely different than in Europe. Next to the road there was a small wooden hut with glass ‘coke’ bottles full of petrol. I didn’t see any other petrol station in Siquijor. When we got there, we asked the woman there:
– Petrol?
– Yes, yes – she answered smiling – red or green?
Ooops! We had no idea. We didn’t know that they had petrol in different colours and that it was important. But it wasn’t a problem for her. She looked into the tank of the motorbike, shook it and said: green! She took a funnel and filled the tank with petrol very professionally 😉
Już pierwszego dnia wypożyczyliśmy motorbike’i, żeby móc zjechać całą wyspę. Były nam też potrzebne, żeby dojechać do wioski, bo hotel był na kompletnym odludziu. Zaraz po śniadaniu wsiedliśmy na skutery i pojechaliśmy. Jak ja uwielbiam nimi jeździć! Czasami to sobie myślę, że mógłbym podróżować tylko w ten sposób 😉 Jak wyjechaliśmy, to najpierw musieliśmy zatankować. Oczywiście stacja benzynowa tutaj jest całkiem inna niż u nas. Po prostu przy drodze stoi stragan z litrowymi butelkami po coli pełnymi benzyny. Innej stacji na Siquijorze nie zarejestrowałem. Podjechaliśmy.
– Petrol? – zapytałem na wszelki wypadek.
– Yes, yes – odpowiedziała uśmiechnięta Pani – red or green?
Ups… No tego to nikt z nas nie wiedział. Jakoś nie przyszło nam do głowy że tu jest różnokolorowa benzyna i że to ma jakieś znaczenie. Ale dla niej to nie był problem. Zajrzała do baku skuterka, potrząsnęła nim i z dumą oświadczyła:
– Green!
Wzięła lejek, butelkę i zatankowała motorki bardzo profesjonalnie 😉
Now we could go where we wanted. We took a road to the middle of the island to see the views. The road was great – narrow, not very even but completely empty. After a couple of kilometers we saw a sign “CAVE” so we stopped. It was just a piece of paper hanging on the tree. Hmmm, we didn’t expect that. We didn’t have a cave on our maps. We didn’t have headlights or anything at all to go to the cave. Luckily, there were some boys form the village sitting there.
– Cave here? – we asked looking at the sign.
– Yes, yes – they showed us that we can go.
It was a “wild” cave so there was no entrance, no tickets, nothing. So what now? We wanted to see it but we didn’t have any equipment. And we couldn’t get in that hole without a torch. We started talking to the boys. A little bit in English, a little bit with our hands 😉 and one of them ran to the village. After 5 minutes he came back with a torch. He gave us a torch and sat down. Hmm, but we don’t know the place… I pointed at him and asked:
– Go with us, please?
They talked for a moment and chose two of them who went with us as our guides. It was great! We thought it would be a couple of meters only, but no. The cave was very, very looong and there was a small stream inside. We had to walk in water and mud. It was very slippery, too. We had to squeeze between the rocks, sometimes even crawl! Because we had only one small torch often we didn’t see very well. But the boys were helping us, holding our hands. After 10 minutes we were all in mud and we didn’t care about the clothes. The cave was so suuuper!! Real survival! Only my uncle sometimes was saying that we will never leave the cave or – if we leave – he will kill us 😉 But he loves making jokes all the time. You know, he was in such a cave for the first time. Real hardcore!!! But after half an hour I started to worry, too. I read Tom Sawyer recently and I remembered a story of Indian Joe who died in the caves. Brrr! It started getting a little scary…
– How far to the end – I asked the boy next to me. He was taking care of me all the time.
– Five minutes – he answered.
After another 15 minutes I asked him again. What do you think he said? Of course: 15 minutes 😉 The whole cave took us about an hour and a half. I think it was a great start to see the island!
No to teraz mogliśmy już jechać, gdzie chcieliśmy. Wybraliśmy drogę w głąb wyspy, żeby pooglądać widoki. Droga była superaśna – wąziutka, może niezbyt równa, ale za to kompletnie pusta. Już dosłownie po kilku kilometrach zatrzymaliśmy się, bo zauważyliśmy napis na zwykłej kartce przywieszonej na linkach do gałęzi: „Cave”. Oooo, tego się nie spodziewaliśmy, bo na mapie nie było zaznaczonej żadnej jaskini w tym rejonie. Nie byliśmy też kompletnie przygotowani, nie mieliśmy ze sobą nawet czołówek – to miała być tylko przejażdżka. Na szczęście przy drodze siedzieli chłopcy z wioski.
– Cave? – pokazaliśmy na dziurę w ziemi.
– Yes! – ucieszyli się i wskazali, że możemy wchodzić. To była dzika jaskinia, więc nie było oznaczeń i nie trzeba było kupować żadnego biletu.
Hmmm, i co dalej? Bo wszystko fajnie, ale bez latarki raczej nie próbowalibyśmy wślizgnąć się w tą dziurę. Na migi zaczęliśmy tłumaczyć, czego potrzebujemy. Chłopaki zaczęli coś gadać, przekrzykiwać się i zaraz jeden poleciał w stronę lasu, a drugi pokazał żebyśmy poczekali. Po kilku minutach chłopak wrócił z latarką. Ufff! Możemy wchodzić. Dał nam latarkę i usiadł. No tak, ale my tej jaskini nie znamy. Pokazałem na niego, na nas i na jaskinię i zapytałem najprościej jak się dało:
– Go with us, please?
Chwilę pogadali i wybrali dwóch, którzy z nami poszli.
Ależ to była jazda! Myśleliśmy, że to taka jaskinia, gdzie przejdzie się kilka metrów i już. Nic z tego. Jaskinia była baaardzo długa, szło się przez nią w wodzie i błocie, co chwilę przedzierając się przez skały. Czasami trzeba było się prawie czołgać! Do tego jeszcze co chwilę ktoś z nas lądował na pupie w błocie, bo było potwornie ślisko. Ale chłopcy pomagali nam podając nam ręce tam, gdzie było trudniej przejść. Poza tym na kilka osób mieliśmy tylko tą jedną słabą czołówkę i często nie widzieliśmy co mamy pod nogami czy nad głową. Jak ja uwielbiam takie miejsca! Po kilku minutach już nikt nie zwracał uwagi na ciuchy czy buty, bo i tak byliśmy cali brudni i mokrzy. To była normalnie walka o życie. Tylko wujek czasami dramatyzował, że już stąd nie wyjdziemy, a jak wyjdziemy to nas udusi, bo ze strachu nie może oddychać. Ale wiecie, on pierwszy raz był w takiej hardcorowej jaskini 😉 A poza tym on zawsze lubi żartować.
Po jakiejś pół godzinie drogi jednak sam zacząłem się trochę zastanawiać. A jak zabłądzimy? Niedawno czytałem Tomka Sawyera i przypomniał mi się Indianin Joe, który umarł w jaskini, bo nie mógł się wydostać. Brrr! Zrobiło się trochę straszno…
– How long to the end? – zapytałem chłopaka koło mnie. On bardzo się mną opiekował po drodze.
– Five minutes – odpowiedział.
Minęło kolejne 15 minut i znowu zapytałem. Jak myślicie, co odpowiedział? Oczywiście „five minutes” i tak kilka razy. W sumie cała jaskinia zajęła nam jakąś godzinę z hakiem… To było niesamowite! Uważam, że to był rewelacyjny początek zwiedzania wyspy 😉
After the cave we were driving the motorbikes for the whole island. The roads in the jungle were very narrow. We were passing small villages and houses. We saw kids playing and even coconuts which were drying in the sun. Finally we got to a viewpoint in the middle of the island. It was an old destroyed platform but we could get to the top. The view was sooo suuper! We could see the whole island and the sea. It was really great! 😉
Kolejny czas spędziliśmy jeżdżąc motorbike’ami po maleńkich dróżkach. Ścieżki w dżungli były naprawdę wąskie. Mijaliśmy domy, przed którymi suszyły się kokosy, bawiły się dzieci, aż dotarliśmy do punktu widokowego w środku wyspy. To była taka stara zdezelowana platforma, na którą można było wejść. No oczywiście, że weszliśmy! Widok był niezwykły – cała wyspa, aż do morza. Warto było się tam wskrabywać 😉
It turned out that the island is really not very touristy – the locals told us that many people are afraid of coming there because of black magic and voo-doo. There were only two places on the other side of the island where there were some tourists. But on this side there was no place to eat. No restaurants in the villages, only small local shops. After the whole day on the motorbikes we were really hungry. So we decided to go to the sea. Maybe we will find something there. Well, not necessarily…
After a long time we found a very nice guesthouse but it was… completely empty. Not even one guest! Beautiful place on the rocks close to the sea, with nice cottages and a swimming pool and no people!!! A lady there was so nice that she told us they can prepare some food for us. Great, I was so hungry! So we sat down, ordered some food and waited. After an hour I started asking when we will get our food. I know that in Asia people do not hurry and you have to wait for a long time, but my stomach was twisting. It turned out that they only started preparing the food. The lady was alone there and she had to go to the village for help and to do some shopping J Wow, it was amazing!!! I understood that we will have to wait. But OK. They were so nice. And the food was great! Later we went for a walk to the beach. When we were walking down the rocks I saw that the whole beach is moving. It was really strange. When we came closer we saw that there were millions of small crabs walking on the beach. When we got down they all hid in the sand. This species of crabs is bulding small holes in the sand and hide there. They are very funny.
Okazało się, że wyspa jest naprawdę mało turystyczna – chyba strach przed klątwą magów i voo-doo działa! Tylko na drugim końcu wyspy, przy dwóch większych miejscowościach było trochę turystów, ale tamtędy mieliśmy któregoś dnia tylko przejechać. Przez cały ten czas nie było w sumie miejsca, gdzie można byłoby coś zjeść. W wioskach po drodze knajpek brak, a my po całym dniu byliśmy porządnie głodni. Stwierdziliśmy, że wrócimy drogą przy morzu, bo tam coś musi być. No cóż, niekoniecznie…
Dopiero po dłuższym czasie udało nam się znaleźć jakiś guesthouse, który był … zupełnie pusty. Uwierzycie, że nie mieszkała tam ani jedna osoba! Genialne miejsce na skarpie przy samym morzu, z domkami, basenem i nikogo!!! Pani była na tyle miła, że zgodziła się przygotować specjalnie dla nas jedzenie, bo ja już myślałem, że umrę z głodu. Bardzo się ucieszyliśmy, zamówiliśmy co tam zaproponowała i usiedliśmy. Po godzinie zacząłem się dopytywać, co z naszym jedzeniem. Wiem, że w Azji ludzie się nie spieszą i zawsze trzeba czekać, ale czułem jak brzuch wykręca mi się na drugą stronę. Okazało się, że dopiero zaczynają przygotowywać jedzenie, bo Pani była sama i nie dałaby rady przygotować jedzenia dla naszej ekipy. Musiała więc polecieć po koleżanki ze wsi, żeby jej pomogły i zrobić zakupy… No normalnie padłem! I to wszystko specjalnie dla nas!!! Zrozumiałem, że to potrwa kolejną godzinę. Ale jak można denerwować się na kogoś tak miłego? Poleciałem trochę na plażę, pocykałem fotki i już po ponad godzinie dostaliśmy jedzenie 😉 To było najlepsze jedzenie na świecie! A na plaży widzieliśmy też jedną super rzecz. A właściwie to miliony super rzeczy. Kiedy schodziliśmy w dół w pewnym momencie zobaczyliśmy, że cała plaża się rusza. To było bardzo dziwne. Wow, dopiero po chwili zorientowaliśmy się, że to miliony krabów. Kiedy tylko podeszliśmy bliżej natychmiast wszystkie zwiały do swoich norek w piasku. Ten gatunek krabów buduje norki w piasku i chowa się w nich przed niebezpieczeństwem. Były takie słodkie. A cała plaża usiana była malutkimi kupkami piasku.
We stayed there until sunset and then returned to our hotel. Next day I was starting my scuba-diving course. I was so exited. I will write about it in my next posts and about other parts of Siquijor, too.
Zostaliśmy tam do zachodu słońca, a potem wróciliśmy do hotelu i szybko poszliśmy spać. Następnego dnia zaczynałem swoją przygodę z nurkowaniem. Już nie mogłem się doczekać! W kolejnym poście będzie nie tylko o tym, ale też o kolejnych niezwykłych miejscach na Siquijor!
Simon planetkiwi
Bardzo mi miło, Pema. Ja też podróżuję z Tobą do Włoch na Twoim blogu 🙂
smakowiec świata
Simon masz czas dzisiaj popisać? Bo dawno nie pisaliśmy ani nie rozmawialiśmy przez Skype ☺
Hamak Life
Ale fajny klimacik i historia! Rozbiłabym to chyba na 2 odcinki i 2 wersje językowe – tak jak w serialu, czyli budowanie napięcia, co będzie dalej 🙂 A o co chodzi z tą benzyną? 95, 98 i ropa? Myślałam, że wszystkie są w jednakowym kolorze.
Simon planetkiwi
Też tak myślałem. Nie wiem do końca jak to jest z tymi kolorami, ale na stówę nie była to ropa. W każdym razie benzyna ma dwa kolory: czerwony i zielony, co widać w butelkach 🙂
Romantic Vagabonds (@RVtravelblog)
Piękna przygoda, wyprawa i trudno nie podkreślić, że piękny album zdjęć! 🙂 Zazdrościmy bardzo tej przeklętej wyspy! 🙂
Simon planetkiwi
Dziękuję bardzo 🙂 Rzeczywiście wspomnienia mam bardzo dobre – było po prostu superancko!!!
Krystian
Najbardziej zazdroszczę jaskini! Uwielbiam takie rozrywki! Ile kosztuje takie zwiedzanie z ciekawości zapytam?:)
Simon planetkiwi
Zwiedzanie z tymi chłopakami nie kosztowało nic. To byli chłopcy ze wsi, a nie przewodnicy. Oni nas tam po prostu zabrali, ale my daliśmy im jakiś napiwek. Nie wiem dokładnie ile, bo pieniądze mają rodzice 🙂 Ja też kocham jaskinie!!!
pannafru
Boziu, znalazłam blog młodego Indiana Jones’a 🙂
Simon planetkiwi
O Matuś jeszcze mnie nigdy nikt tak nie nazwał 🙂 Ale super!!! Dzięki wielkie 🙂
agutek
Teraz ta wyspa to nowy obiekt moich marzeń! 🙂
Simon planetkiwi
Tam jest genialnie!!! Warto pojechać i zobaczyć, a czarna magia nie jest taka straszna 😉
Piotr Czyszpak
Super dzień, najbardziej podoba mi się jaskinia, bo sam też lubię takie miejsca, kiedy byłem młodszy (a właściwie mniejszy) to uwielbiałem się w ciskać w różne dziwne „dziury”… 🙂
Simon planetkiwi
To zupełnie jak ja 🙂 Moi rodzice odpuścili i czekali na mnie, a ja się przeczołgałem i było suuuper!!!
Traveling Rockhopper
Beautiful island!
Simon planetkiwi
Oh, yes. It was really great! I miss it 🙂